
11 marca 2011 miało miejsce trzęsienie ziemi, będące przyczyną powstania fali tsunami, która zaatakowała wybrzeża Japonii. Oprócz około 20 tysięcy ofiar, ucierpiała elektrownia jądrowa Fukushima 1. W wyniku awarii, niemożliwe stało się chłodzenie trzech reaktorów, które zostały wyłączone automatycznie po wystąpieniu trzęsienia ziemi.
Jak wiadomo, kolejne dni przyniosły nieszczęśliwe wypadki w postaci stopienia paliwa z niechłodzonych reaktorów, jak również pożaru paliwa z czwartego reaktora. W wyniku braku chłodzenia i niemożliwości odprowadzenia wodoru z okolic prętów paliwowych nastąpiło kilka eksplozji, które poważnie naruszyły konstrukcję elektrowni. Efektem było uwolnienie znacznych ilości substancji promieniotwórczych do otoczenia. Całość stanowiła około 10% materiałów uwolnionych podczas katastrofy w Czarnobylu.
Trzy lata po katastrofie, pozostałości rdzeni reaktorów są w stanie stabilnym i są stale chłodzone wodą. Wokół elektrowni wzniesiono zakład oczyszczania wody oraz zbiorniki do magazynowania tej skażonej. W grudniu ubiegłego roku rozpoczęto także usuwanie wypalonego paliwa z basenów przechowawczych, a w 2021 roku wszczęte zostać mają prace mające na celu usunięcie resztek paliwa z rdzeni reaktorów. Elektrownia zostanie całkowicie zlikwidowana za 30-40 lat.
Najważniejsze, że obecne pomiary wskazują, że większość próbek wody morskiej z okolic Fukushimy jest skażona na poziomie poniżej granicy wykrywalności. Obecna sytuacja nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia. Co ciekawe, jak donosi Bloomberg, poziom promieniowania w Tokio jest niższy niż w Paryżu i Londynie. Ostatnie tokijskie pomiary wykazały promieniowanie na poziomie 0,03 mikrosiweta, natomiast we wspominanych stolicach Europy jest ono dwukrotnie wyższe.
(rr)
Kategoria wiadomości:
Z życia branży
- Źródło:
- bloomberg

Komentarze (1)
Czytaj także
-
Kluczowa rola wycinarek laserowych w obróbce metali
www.automatyka.plWycinarki laserowe zrewolucjonizowały przemysł obróbki metali, oferując niezwykłą precyzję i efektywność. Dowiedz się, dlaczego są one...
-
Magazynowanie lub komplementarne wykorzystywanie energii elektrowni wiatrowych
W związku z problemem zmiennej siły wiatru rodzi się pokusa, aby energię uzyskaną w okresach wietrznych przechowywać do wykorzystania w okresach...
-
-
on
Mimo, że media głównego nurtu nadal zachowują usłużną ciszę w kwestii katastrofy nuklearnej w japońskiej elektrowni atomowej Fukushima Daiichi nie oznacza to, że sytuacja została tam już dawno opanowana. Przebijają się co jakiś czas informacje wskazujące na to, że skażenie środowiska w wyniku ciągłych emisji radionuklidów jest znacznie większe niż podawane oficjalnie. Ostatnio coraz częściej słyszy się o wzroście poziomu promieniowania na pacyficznym wybrzeżu Ameryki Północnej. Internet jest pełny filmów dokumentujących co pokazują dozymetry, gdy zbliża się je do oceanu. Plotki stały się na tyle powszechne, że w niektórych przypadkach wypowiadali się nawet naukowcy stwierdzając, że obawy te nie mają podstaw. Okazuje się jednak, że była to raczej kolejna zasłona dymna, ponieważ coraz więcej poważnych organizacji również zwraca uwagę na to, że z Pacyfikiem dzieje się coś złego. W październiku zeszłego roku odbyło się coroczne spotkanie kanadyjskiej organizacji North Pacific Marine Science Organization, która zrzesza wielu specjalistów z dziedziny biologii morza. Podczas spotkania przedstawiono dowody na to, że skażenie z Fukushimy rzeczywiście dociera do zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Zaprezentowano wyniki badań, które wskazują na to, że wyemitowane przez japońską elektrownię radionuklidy wbrew temu co starają się powiedzieć niektórzy, propagują się całkiem nieźle i jeszcze w połowie roku 2012 zarówno komponent atmosferyczny, jak i wodny docierał do połowy Oceanu Spokojnego. Ich rozkład nieco się różnił, ale fakt rozprzestrzeniania się skażenia jest poza dyskusją. Mapy, które wtedy zaprezentowali kanadyjscy naukowcy wskazywały, że w ciągu pięciu lat od wypadku w Fukushimie radioaktywne skażenie dotrze do całego wybrzeża Ameryki Północnej. Już w 2013 roku spodziewano się, że zanieczyszczenia dotrą do Alaski i kanadyjskiej prowincji British Columbia. Co gorsza specjaliści twierdzą, że z czasem poziomy radioaktywności będą jeszcze wzrastać. Już teraz zwiększa się przewidywane poziomy radioaktywności wody morskiej z niewiele większego od tła, czyli około 2 bekereli na metr sześcienny do 20 lub 30 bekereli na metr sześcienny. Naukowcy sugerują, że czas na poinformowanie zagrożonej populacji, ale władze odmawiają twierdząc, że nagłośnienie tych ustaleń mogłoby wzbudzić panikę. Wygląda na to, że byłaby ona uzasadniona, ponieważ nawet poziomy radioaktywności w oceanie są niepokojące, a co dopiero w atmosferze. Nikt nie monitoruje skażenia nad Pacyfikiem, bo na oceanie nie ma stacji badających wielkość skażenia. O tym, jakie są skutki tych emisji dowiemy się pewnie dzięki jakiemuś nowemu "Snowdenowi", który uzna, że czas poinformować o zagrożeniu nieświadome społeczeństwo.